Kliknij tutaj --> 🦒 jak żyją dzieci w australii

7. A co z tymi zwierzętami, które tam żyją. Chociaż internet uwielbia żartować, że wszystko w Australii próbuje cię zabić, jest to tylko częściowo prawdziwe. Chociaż istnieje szeroka gama jadowitych węży, istnieją tylko dwa rodzaje jadowitych pająków i raczej nie spotkasz ich, siedząc w domu. Cudem przeżył - Polsat News. 68-letni Ian Wilkinson z miasteczka Leongatha w Australii wyszedł ze szpitala. Spędził w nim dwa miesiące po tym, jak w lipcu zjadł danie z trującym grzybem. Posiłek spożyli także inni członkowie jego rodziny, a trójka z nich zmarła. Głowa rodziny – Thomas ma 57 lat i jest rolnikiem. Wraz z żoną Marielene wychowuje dwójkę dzieci. Od 15 lat żyją w jednopokojowym domu. Lubią swój dom, ponieważ ma wygodne łóżka i co ważniejsze, są jego właścicielami. Zespół fotografów dokumentował ponad 200 rodzin w 50 krajach, a to jeszcze nie jest koniec ich pracy. Dzieci Świata to mój autorski cykl reportaży przedstawiający różne aspekty życia dzieci z różnych części świata. Bohaterami poszczególnych odcinków są dzieci w wieku 6-9 lat, których dzieciństwo jest zdeterminowane przez miejsce, w którym żyją. Cykl pokazuje ogromny kontrast pomiędzy jakością życia dzieci, ilością ich Dzieci urodzone w Australii w rodzinach obywateli innego kraju lub w rodzinach, które nie otrzymały zgody na pobyt stały, nie mają prawa do australijskiego obywatelstwa aż do 10. urodzin. Site De Rencontre Pour Professionnels Au Quebec. Malwina Wrotniak2019-12-04 06:00redaktor naczelna 06:00Dagmara i Stewart są dziś w Krakowie, chociaż dwa razy wyprowadzali się i wracali z kraju często nazywanego emigracyjnym rajem. Bo raju nie ma. A - ich zdaniem - na pewno nie w miejscu, gdzie życie toczy się w rytmie rat gigantycznych kredytów. Zanim w ogóle umówimy się na rozmowę, zastrzega, że nie pozwoli psioczyć na Polskę. Mówi, że mieszka im się tu lepiej i że wielu emigrantów koloryzuje na temat swojego życia za granicą, które dalekie jest od ideału. A tylko ci, którzy sami wyjeżdżali, wiedzą, że nikt nie rozdaje tam nikomu niczego za darmo, a ty jesteś i zawsze będziesz obywatelem drugiej kategorii. Nawet jeśli, jak oni, tworzysz międzynarodowy związek i lądujesz w drugiej ojczyźnie swoich dzieci. I nawet jeśli zapłaciłaś za to krocie. "Żeby móc znaleźć się w tym raju, trzeba przejść bardzo skomplikowany, kosztowny i czasochłonny proces aplikacji o wizę. Nawet w mojej sytuacji, żony Australijczyka i matki, było nie było, trzech Australijczyków, ten proces kosztował ponad 20 tysięcy złotych i trwał prawie rok. Aplikacja pozbawia wszelkich złudzeń – Australia nie chce obywateli chorych, starych i bezproduktywnych. W sumie nie ma się czemu dziwić, pragną zaprosić do swojego raju ludzi przynoszących »zysk«, a nie tych, których utrzymanie będzie kosztowne (...) Do raju niestety nie wszyscy mogą się dostać" – wspomina. fot. / / Jak można wrócić z takiego kraju? Będzie kusić, żeby podsumować tę historię krótko: poznała Australijczyka, dzięki niemu emigrowała, ale wrócili – czyli widocznie im się tam nie udało. Głupia decyzja, bo gdzie podnieść jakość życia, jak nie na Zachodzie? Do takich komentarzy Dagmara nie odnosi się już wcale. Bo jeśli ktoś ma problem, to to on ma problem - ludzkiej mentalności nie zmienisz. Nie czuje się w obowiązku tłumaczyć nikomu, że jeszcze zanim pojawił się Stewart, żyła trochę w Wielkiej Brytanii i w Stanach. Że nie wracali przez porażkę, ale dla szans nad Wisłą. Że przeciwnie do wielu poznanych w Perth czy Sydney, nie zamierzali koloryzować w relacjach z życia na antypodach. Dagmara: „Nam było w Australii gorzej. Dlatego po jakimś czasie stwierdziliśmy, że oprócz klimatu, który w 100% - i tego nikt nie podważy - tam jest korzystniejszy, tak naprawdę nie ma tam nic ponad to, co moglibyśmy mieć tutaj. A wręcz jest wiele rzeczy, które nam się nie podobają.” Nie owijają w bawełnę - pod niektórymi względami emigracja do Australii jest nie jak podróż do lepszego świata, tylko w kosmos. W tym kosmosie 1 listopada w krótkich spodenkach stoisz z dziećmi w parku z pomnikiem upamiętniającym czyjąś śmierć, próbując oddać zadumę równą klimatowi Cmentarza Rakowickiego w tym samym czasie. Stany Zjednoczone, Nowa Zelandia, Australia leżą w świadomości przeciętnego Europejczyka dokładnie tam, gdzie na mapie znajduje się emigracyjny eden. Jest daleko od problemów Starego Kontynentu, ciepło i ładnie. To znaczy tak piszą w mediach i tak mówił kolega szwagra, który szczęśliwie wyemigrował naście lat temu. Podobno szczęśliwie. Wyjechać i sprawdzić samemu - trochę za daleko i trochę za drogo. No i coś jeszcze mogłoby się nie udać. Mamy narodową specjalizację w ocenianiu cudzych decyzji emigracyjnych. Cała fala rodaków „uciekła przecież na Wyspy, żeby skończyć na zmywakach”. A teraz po kilku czy kilkunastu latach „rozumieją swój błąd i chcą do nas wracać”, ale przecież „wiadomo, że wracają przegrani”. Australia? Kto zdrowy na umyśle wracałby z raju? Dagmara o Australii ma zdecydowane zdanie. Po ostatnich trzech latach wróciła mocno zniechęcona i chociaż raczej jeszcze kiedyś tam zamieszka, to na pewno nie zostanie na stałe. Dagmara: „W pewnym momencie zaczęło mi przeszkadzać to, dokąd prowadzi nasze życie tam, a prowadzi - bo taki tam jest model funkcjonowania. Nie chciałam, żeby wszystko kręciło się wokół spłacania kredytu na dom.” Australijski model życia rodziny uderzał tym mocniej, im częściej porównywało się realia swojego bezpośredniego otoczenia tam i w Krakowie. Wielu znajomych z wyższym wykształceniem w Polsce nieźle sobie dziś radzi, pnąc się po szczeblach kariery w globalnych korporacjach, które zacumowały nad Wisłą. Część już spłaciła kredyty mieszkaniowe, część zbliża się do tego celu. Chociaż mają jeszcze małe dzieci, intensywnie myślą o zakupie drugiej nieruchomości w formie zabezpieczenia na przyszłość. Jedni inwestują w letnie domy na wsi, inni korzystają z życia, jeżdżąc po świecie. Po kilkunastu latach harówki zaczynają odcinać kupony, chociaż mają dopiero po 40 lat. Dla większości ich równolatków w Australii, tym bardziej imigrantów, to nieosiągalny w tym wieku styl życia. Dagmara: „W Australii otaczali mnie ludzie, dla których takie rzeczy były niemożliwe. Owszem, mieli duży dom, często z basenem. Tylko że tam dom z basenem to nie jest nic nadzwyczajnego – tam się po prostu tak żyje (…) Oczywiście, to zamożny kraj i wielu Australijczyków żyje na wysokim poziomie. Klasa średnia to jednak inna bajka. Nawet jeśli masz dom z basenem, ten dom jest stary, nadający się do remontu, bo nie stać cię na nic lepszego, a on i tak kosztował cię już milion dolarów. Jesteś więc zadłużony po uszy, na lata.” Australijscy dwudziestoparolatkowie często zaczynają dorosłe życie z kredytem studenckim. Finansują nim płatne w tym kraju pobyty na uczelni. Ich rodzice nie mają w zwyczaju dokładać się latorośli do lepszego startu – opowiada znajome historie Dagmara. Przecież sami dopiero co uwolnili się od swojego życiowego bankowego długu, a teraz kolej zbierać na dom starców. W efekcie ludzie nie wychodzą z rat latami. Kredytu może wręcz jeszcze przybyć, gdy chce się inwestować w lepsze wykształcenie dzieci. Nie pamięta ze swojego otoczenia w Polsce, żeby wykształcony, myślący człowiek brał kredyt na lepsze wakacje. Albo finansował w ten sposób wystawne święta i drogie prezenty. To na pewno nie jest typowy model życia rodaków. W Australii ludzie nie mają z tym żadnego problemu. Jeżdżą ogromnym samochodem, chociaż wcale nie jest im potrzebny. To jednak oznaka powodzenia, więc kupić trzeba. Gorączka świątecznych prezentów rozpoczyna się w październiku. Oprócz zakupów na kartę kredytową, sklepy uruchomiły tak zwane after pay. Czyli kolejna pułapka: kup sobie teraz, zapłacisz potem. W dorosłym australijskim życiu, żeby się liczyć, wypada też mieszkać w tzw. dobrej dzielnicy. Tylko dobra dzielnica to szansa na dobrą szkołę dla dziecka (obowiązuje ścisła rejonizacja, a szkoły prywatne – zbliżone poziomem do dobrych szkół publicznych, są poza finansowym zasięgiem większości społeczeństwa), sensowną komunikację z centrum i niedużą odległość od plaży. Koszt domu w takiej lokalizacji potrafi być trzykrotnie wyższy niż gdzie indziej. Ale wielu woli spłacać ogromny kredyt, żeby tam oraz tak żyć. Żeby zacząć jak najszybciej zarabiać na przyzwoite życie, trzeba jak najszybciej zacząć pracować. Taka kolej rzeczy rzuca absolwentów szkół średnich na rynek pracy, gdzie walczą z czasem i o pieniądz zwykle ciurkiem przez kolejne 15 lat. Mając 35-42 lata, rodzą pierwsze, drugie, trzecie, czasami czwarte dziecko (popularny jest model rodziny wielodzietnej, posiadanie trójki czy czwórki uchodzi za zupełnie normalne). W tym okresie wiele kobiet opuszcza miejsce zatrudnienia, nie ma tam bowiem zwyczaju długich urlopów rodzicielskich. Życie z jednej wypłaty oznacza z kolei zaciskanie pasa. Po opłaceniu kredytu i kosztów codziennego utrzymania w domowym budżecie nie pozostaje już wiele środków. Dagmara: „Nie wyobrażałam sobie, że do starości nie będzie nas stać np. na podróże. A tam się podróżuje, kiedy spłaci się kredyt i dzieci wyprowadzą się z domu. Ja nie chcę czekać do 70. roku życia, żeby zmęczona i chora jechać do Rzymu, tylko chcę do tego Rzymu jechać jutro. Nie chcę też jechać na kemping - a tylko na to tam wielu ludzi stać - bo nie lubię kempingu i nie wyobrażałam sobie spędzać tak wszystkie wakacje przez najbliższe dziesięć lat. Szczytem marzeń i egzotyki jest Bali, oddalone od Perth o cztery godziny. Leć na Bali, żartują Australijczycy, twój sąsiad już tam jest.” Rzym wydawał się dużo prostszy z perspektywy Krakowa. W Australii jedziesz dziesięć godzin samochodem i nadal jesteś w tym samym stanie. Z Polski w tym czasie dojedziesz do Włoch, po drodze mijając dwa inne kraje. To ważne, kiedy dzieci są coraz większe i chciałbyś kilka razy w roku pokazać im nowe miejsce. W tamtych stronach to kosztuje nie tylko pieniądze, ale i czas – mało kto ma tyle urlopu, żeby spędzać 2 dni w samej podróży. City breaks właściwie odpadają. Wszędzie z Australii jest po prostu bardzo daleko. I drogo. fot. / / Prościej było też z racji drugiej pensji na koncie. Koleżanki, które rodziły dzieci w Polsce, po roku wracały do pracy, a przy kolejnej ciąży znowu rok przerwy i znowu szybki powrót w korporacyjne, ale przyzwoicie wynagradzające, tryby. Etap kilkuletniej przerwy w karierze, żeby wychować dzieci, był w Australii kwintesencją dążeń kobiet w tym wieku. Żłobki i przedszkola są drogie, więc matki zostają w domu. Dagmara: „Mnie nie wystarczało tylko to, żeby pójść z dziećmi na spacer i ugotować obiad. Nie chciałam swojego życia tak przeżyć, a dla wielu moich koleżanek w dobrej, rodzinnej dzielnicy, to był szczyt marzeń i typowy, docelowy model rodziny.” Udają, żeby żyć Nie każdemu imigrantowi udało się wbić w ten zastany na miejscu schemat. Dagmara spontanicznie i bez trudu wymienia historie bez szczęśliwego finału w Australii. Któraś z dziewczyn przez problemy wizowe przez pięć lat nie widziała rodziny, bo ani ona nie mogła wyjechać, ani oni nie byli w stanie zorganizować pobytu na drugim końcu świata. W efekcie dziadkowie w ogóle nie znali urodzonego w tym czasie młodszego dziecka. Inną zdradzał mąż, ale nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, bo w Australii była już od dziesięciu lat. W Polsce nic jej już nie trzymało, w Australii – jeszcze nic. To były życia w ciągłym zawieszeniu, dość depresyjnie wpływające na tych, którzy oczekiwaliby od losu i siebie samych trochę więcej. Dało się zauważyć, jak imigranci cofają się w swoich ambicjach i oczekiwaniach. Dziewczyny po studiach prawniczych sprzątały tam domy. Wielu z nich na emigracji nie uznano kwalifikacji. Nie ma się co dziwić. Prawo w każdym kraju jest inne. Dagmara: „Zaczęło do nas docierać, że jesteśmy coraz starsi i oczekujemy od życia coraz więcej niż tylko spełnienia podstawowych parametrów życiowych – pracy, mieszkania i kilku dolarów w kieszeni. Patrzymy bardziej na to, jacy ludzie nas otaczają, jakimi wartościami się kierują, w co wierzą, jak żyją itd. Mnie to bardzo przeszkadzało w Australii." Powiedzą: wystarczyło się odciąć i żyć całkiem z boku, swoim życiem. Ale życie imigranta zawsze będzie życiem imigranta. W Krakowie można było być sobą – wykształconą, ambitną i chcącą godzić rodzicielstwo z karierą młodą kobietą. W Australii jesteś głównie imigrantem, de facto często traktowanym na równi z kimś, kto przypłynął do tego kraju na łódce i teraz próbuje ułożyć sobie przyszłość na nowym lądzie. Uważa się, że każda z takich osób powinna żyć, jakby złapała pana boga za nogi, bo znalazła się w raju. „Podczas gdy ja wcale tak nie uważałam”. Australia nie jest rajem nawet dla niektórych Australijczyków, którzy – jak Stewart – przez 10 lat w Polsce skutecznie pięły się po szczeblach kariery. Dla ich potencjalnych pracodawców w Sydney Kraków leży tak daleko, że nie potrafią tego doświadczenia zweryfikować. Nie znają firm działających na polskim rynku, niewiele z nich dociera też na australijski rynek, bo to za daleko, żeby biznes nadal się spinał. „Wróciliśmy z emigracji, zaczęło się prawdziwe życie” [Zawróceni]Wyjeżdżali jako para bez zobowiązań, dla przygody i zawodowych perspektyw. Osiem lat na Lazurowym Wybrzeżu nazywają najlepszym okresem w swoim życiu. Optymizm Południowców, słońce i podróże weszły im w krew. Do Polski wracali ze zmęczenia materiału, w modelu 2+2, gdy dobrze żyć we Francji było już trudniej i drożej. W Gdyni czekali dziadkowie, znajomi i zawodowy projekt. Rzeczywistość rozminęła się jednak z wyobrażeniami na wielu frontach. Dziś nie czują się tu jak u siebie i myślą o ponownej emigracji. Tego wszystkiego, naturalnie, nie widać z Polski. Bo przecież nikt na dobrą sprawę nie sprawdzi, jak żyjesz, dopóki cię nie odwiedzi. Co ciekawe, przejawów tej goryczy – jak zrelacjonują później - nie widzą nawet nowe polskie znajome w Australii. Dagmara: „Wiadomo, stwarzasz pozory. Nie chcesz nikomu mówić, że jest ci tutaj źle. Bo też bez sensu tak żyć, że codziennie wstajesz i myślisz sobie – tu mi się nie podoba i nie chcę tu być”. Pytam wprost, czy to jej zdaniem jakaś reguła, że ludzie oszukują się na emigracji. Dagmara: „Oczywiście, że tak. Mało tego – oszukują nie tylko siebie, ale też swoje rodziny, które zostały w Polsce. Oszukują znajomych, których tam mają, no i bardzo oszukują siebie. Z drugiej strony patrząc – ciężko jest żyć, jeśli tego nie robisz. Bo coraz częściej zastanawiasz się po co ci ta emigracja. Po co tu jestem, skoro wcale nie jest mi tak dobrze.” Twierdzi, że kiedy zadajesz sobie pytania „gdzie jest mój dom” albo „mam zostać czy wracać”, to jawny dowód, że właśnie przepoczwarzyłeś się w emigranta. Do tego ciągle tęsknisz za swoją wersją Polski. Owszem, do tej tęsknoty człowiek się przyzwyczaja. Ale boli wszystko, co omija cię w rodzinnym domu. Śluby, śmierci i zwykłe bycie razem. Zżera świadomość, że rodziną będzie się głównie przez Skype’a. Wielu znajomych zarzekało się, że będzie odwiedzać, Australia taka piękna. Przez 2,5 roku przylecieli jedni znajomi. Wiadomo, czas i pieniądz. Niech żyje bal Dagmara Hicks to jedna z najpopularniejszych blogerek parentingowych nad Wisłą. Mama trojaczków. Znam historie emigracji pisanych etapami życia dzieci. Wyjazdy lub powroty z emigracji zablokowane z powodu szkoły lub w imię tak zwanego dobrego startu w przyszłość, która ma nastąpić za ileś tam lat. Niby nie wiadomo czym dla kogo będzie ta dobra przyszłość, ale czasami przyjmuje się, że lepsza będzie na zachodzie. Dagmara: „Uważam, że moje dzieci mają swoje życie. I jeśli podejmą kiedyś decyzję, że chcą wyjechać, na pewno nie będę ich przed tym powstrzymywała. Nie będę mamą, która mówi »Ale w niedzielę to musisz do mnie przyjść na obiad, pamiętaj, całe swoje życie«. Ja mam swoje życie, nie będę miała innego, to jest mój czas i nie mogę poświęcić go w całości dla dzieci. Zdecydowaliśmy z mężem, że nie będziemy tam płakali po kątach tylko dlatego, że dzieci mają tam fajną szkołę. Raczej zrobimy wszystko, żeby taką fajną szkołę znaleźć tutaj w Polsce. Poznałam wielu takich »gorzkich« emigrantów, którzy żyją za granicą, bo mąż ma dobrą pracę, nie chce wyjechać albo dzieci mają dobrą szkołę. Oni tak naprawdę nie żyją swoim życiem. Ja nie wyobrażam sobie bycia gdzieś tylko dlatego, że ktoś inny tak sobie życzy.” Rozmawiamy dalej o dobru dziecka, o liberalnych, sprzyjających rozwojowi australijskich szkołach. Wielu oddałoby za nie wiele. Ale nawet to wiele nie załatwia wszystkiego. Dagmara: „Nie mam najlepszego zdania o wykształceniu Australijczyków. Niestety – żeby spłacać te kredyty, trzeba pracować, i to jak najwcześniej. Nie ma więc kultu wiedzy, tylko jest kult pracy. Czy ja bym chciała, żeby moje dzieci były tak wychowane? Chyba nie.” Tak, dzieci są pół-Australijczykami i może kiedyś, a może już niedługo, zechcą zamieszkać na drugim końcu świata, żeby – na przykład tam pójść do szkoły średniej. Ale są też pół-Polakami, a nie jest łatwo uczyć narodowości kilkanaście tysięcy kilometrów od rodzinnego domu. Szkoła polska, w sobotę, była w pewnym momencie dla dzieci za karę, bo jest w weekend, kiedy koledzy umawiają się na zabawę w parku. I choćby nazwać te zajęcia nie wiadomo jak, zawsze pozostaną dodatkowym dniem w tygodniu, który trzeba poświęcać na naukę. Poza czytaniem książek w domu i oglądaniem polskich bajek, na lekcje z języka nie zostaje już wiele czasu. Po lekcjach piłka, taniec, zabawa z kolegami, więc gdzie jeszcze ten polski. W międzynarodowych małżeństwach często rządzi angielski. Nie wystarcza dnia na czas z dziećmi „tylko po polsku”. Po 2,5 roku zaczęły zapominać niektórych polskich słów. Dagmara: „Łamało mi się serce, kiedy myślałam o tym, że moje dzieci nie będą Polakami. I nie mówię tu o polskości polegającej na wytatuowaniu sobie orła na klacie. Tylko o tym, że nie będą rozumiały, dlaczego płaczę, kiedy słucham »Niech żyje bal«, co oznacza dla nas 1 listopada i dlaczego Mikołaj jeździ na sankach, skoro w grudniu jest 40 stopni. To jest bardzo trudne do wytłumaczenia za granicą i w którymś momencie po prostu przestajesz to robić.” Manchester jest jednak idealny Najlepiej żyło im się w Australii odkąd zdecydowali, że będą wracać. To w Polsce Stewart finalnie widział dla siebie więcej zawodowych możliwości. Z Australii trudniej też zarabiać na prowadzeniu polskiego bloga. Zamiast ciułać, zaczęli cieszyć się życiem i zwiedzać. Zbieranie pieniędzy na ogromny kredyt na dom, inwestowanie w dalszy rozwój kariery czy znajomości przestało mieć znaczenie, bo najsilniejsze więzi niezmiennie łączyły z ludźmi w Polsce. Ale żeby wrócić, potrzeba było jeszcze trochę odwagi. Dla Polaka powrót drugiego Polaka z ziemi-niby-obiecanej to jednak jakby porażka. Dagmara: „O porażkach mówią najczęściej ci, którzy nigdy na dłużej nie wyjechali z kraju. Oni nie wyobrażają sobie tego, że nagle znajdujesz się za granicą i nic tam na ciebie tak naprawdę nie czeka. Musisz się po prostu zabierać do pracy. Przylatujesz z biedniejszego kraju, więc masz trudniejszy start. Nawet jeśli sprzedasz wszystko, co miałaś w Polsce, w Australii wciąż na niewiele będzie cię stać. Wyjeżdżałam w okolicach czterdziestki - dla ludzi w moim wieku oznacza to zaczynanie od zera. Nikt cię tam nie zna, nie masz żadnej pozycji, a twoje doświadczenie niekoniecznie coś znaczy. Jesteś nikim.” Na pytanie, czy wrócić było trudno, odpowiada, że zawsze jest trudno. Bo nawet jeśli byłeś za granicą przez rok, po powrocie masz jakąś wyrwę w życiorysie i na nowo musisz wydeptywać swoje ścieżki. Trzy lata to całkiem długo, a przecież świat nie stoi w miejscu, Polska też mocno się zmienia. Trudności są od większych po prozaiczne. Jesteś jedyną osobą, która nie wie o lokalnym objeździe. Wracasz i chcesz odświeżyć dom, ale nie masz szansy znaleźć ekipy od ręki, bo na fachowców w Polsce czeka się teraz miesiącami. Przed wyjazdem masz wszystko poustawiane – dwa samochody, pomoc do sprzątania domu, znajomą nianię dla dzieciaków. A teraz ta sama pani do pomocy jest zajęta, bo wiadomo, przez trzy lata jej życie nie stanęło w miejscu z powodu emigracji jednej z klientek. Te sprawy trzeba sobie na nowo poukładać. fot. / / Tak jak i relacje. Poprzeczka oczekiwań wisi zwykle wysoko. Skoro rodzina tak często przekonuje do powrotu, najwyraźniej czeka z rozpostartymi ramionami. Czeka, ale wciąż ma w Polsce swoje życie - bo przez tych kilka lat nie stała w miejscu – i swoje wady, które słabiej widać z drugiego końca świata. Nie jest niby-wróżką, która tylko spełnia życzenia, jest czasem nawet obcą starszą panią, która mówi w innym języku, na śniadanie nie robi pancakes’ów, tylko kanapkę z pasztetem i do tego wymaga posprzątania pokoju. I nagle się okazuje, że powrót do rodziny nie jest tak łatwy, jak się spodziewano. Dagmara: „Znam też takie historie, że ktoś wrócił do rodziców po dziesięciu latach, a ci rodzice przez ten czas ułożyli sobie życie, bo nie mogli czekać dekadę aż to dziecko wróci, nie wiedząc, czy w ogóle to zrobi. Oni teraz mają czas wypełniony klubem seniora, mają taniec, angielski i tak naprawdę przyzwyczaili się do życia bez dzieci. I nie rzucą teraz wszystkiego. Tę relację trzeba stworzyć na nowo.” Trzeba uważać, bo łatwo o festiwal rozczarowań i trudnych pytań. Czy był sens wracać? Co się nie powiodło? Bo przecież koleżanka od lat żyje szczęśliwa w Wielkiej Brytanii i ani myśli zawijać się z powrotem do kraju. Tylko że wyjazdu do Australii nie można porównać z emigracją do Londynu. Stąd co miesiąc jesteś w Polsce – kiedy tylko masz ochotę lub kiedy potrzeba. Dzieci znają dziadków, odwiedzają się wzajemnie, w Londynie jest kilka lotnisk, a bilety tanie. Od biedy stać cię, żeby lecieć do Polski po rodziców, byle tylko nie czuli się zagubieni w podróży. Z Australii tego nie zrobisz. Wrócił z Australii i założył własny biznes Dagmara opowiada historię pary polskich lekarzy, którzy po dziesięciu latach w Wielkiej Brytanii przyjechali na staż do Australii z myślą, że zostaną tam na stałe, o co zresztą od początku zaczęli się intensywnie starać. Przez prawie dekadę oswoili się z życiem za granicą, Anglia i Australia wykazywały pewne podobieństwa, więc lądowanie w kraju kangurów miało być łagodniejsze, a przyszłość – jednak bardziej obiecująca, bo z angielskiej szarówki w stronę upału. Wytrzymali dziewięć miesięcy. Dobre pozycje zawodowe wypracowane na Wyspach nie przydały się na drugim końcu świata. Oboje musieliby się porządnie doszkolić, żeby leczyć w kraju, gdzie obowiązują zupełnie inne standardy leczenia i czynniki zagrożenia. W Anglii dziećmi zajmowała się niania, a w nagłych przypadkach naprzemiennie babcie z Polski. Każda z nich w ciągu dnia mogła stawić się u wnuków, a kiedy spały, babcia uzupełniała lodówkę domowym jedzeniem. Tu babć nie było, a niania pochłaniała połowę miesięcznych dochodów. Spakowali się więc po mniej niż roku i wrócili do Anglii z przekonaniem, że Manchester jest jednak idealny. Dagmara: „Znam wiele takich historii. Ludzi, którzy wracali, bo wcześniej nie dostrzegli, że w Polsce mają takie same możliwości, jak za granicą. Do tego mogą być blisko rodziny i nie martwić się, że ktoś ich wyrzuci, gdy przyjdzie brexit, skończy się wiza, albo co, jeśli rodzice zachorują, a ich nie będzie obok.” Najłagodniejsze lądowanie zaliczają ci, którzy przywożą jak najmniej oczekiwań. Ci świadomi, że życie nigdzie nie jest kolorowe, nigdzie dolary nie rosną na drzewach i że wszędzie ludzie mają swoje problemy – muszą ciężko pracować, stoją w korkach i z czymś się użerają. Oni z ogromną dziurą ozonową i pożarami, a my ze smogiem i śniegiem. Dagmara: „Bardzo często spotykam się z sytuacją, że ludzie są rozczarowani powrotem. Bo wyobrażali sobie coś, stworzyli sobie jakąś wizję Polski, ale nie wrócili tu nigdy na dłużej, żeby posłuchać, jakie ludzie mają bolączki. I nagle brutalnie zderzyli się z rzeczywistością. To nie my, byliśmy tam jednak za krótko, no i jesteśmy realistami. Wartości, według których chcę żyć, są tu, nie tam. Dom to nie tylko mąż i dzieci, ale i mama, babcia, kuzynki, ciocia. To oparcie, którego nie dadzą nawet najlepsi znajomi. I tylko tutaj wiem na pewno, że jestem u siebie.” fot. / / Źródło: To zwierzę stało się symbolem Australii. Kangur jest nawet w jej herbie. Gdzie żyją kangury? Jak wyglądają kangury? Co jedzą kangury? Poniżej odpowiadamy na te pytania. Słynny odkrywca, kapitan James Cook, gdy dotarł do wybrzeży Australii w 1770 r., miał ponoć zapytać napotkanego aborygena: Jak nazywa się to dziwne, skaczące zwierzę? „Kangaroo” – usłyszał w odpowiedzi. W języku pierwotnych mieszkańców Australii słowo to nie oznaczało jednak nazwy niezwykłego stworzenia, lecz po prostu „Nie rozumiem cię”. Gdzie żyją kangury Mianem kangurów potocznie określa się duże gatunki torbaczy z rodzaju Macropus: kangura rudego, szarego, olbrzymiego i antylopiego. Rodzina kangurowatych jest jednak dużo liczniejsza, obejmuje ponad 60 gatunków. Należą do niej również zwierzaki o tak dziwacznych nazwach jak: walabie, drzewiaki, pazurogony, filandry, pademelony czy kuoki. Żyją w Australii i Papui-Nowej Gwinei. Na kontynencie australijskim żyje ok. 60 mln kangurów, a więc trzykrotnie więcej niż ludzi. W naturalnym środowisku są jednak płochliwe i niełatwo je wytropić, nawet aborygenom, którzy ogon tego zwierzęcia uważają za przysmak. Chociaż przejechałem samochodem terenowym kilkanaście tysięcy kilometrów australijskiego buszu, kangury „na dziko” widziałem nie więcej niż paręnaście razy. Znajomy franciszkanin, o. Tomasz Bujakowski, zabrał mnie kiedyś na jeden z cmentarzy w Perth, półtoramilionowym mieście na zachodnim wybrzeżu Australii. – Koniecznie weź ze sobą aparat fotograficzny – przekonywał. Cmentarz okazał się przyjazną oku łąką z rzadka porośniętą eukaliptusami. Nagrobki miały postać metalowych tabliczek identycznych rozmiarów ukrytych w niewysokiej trawie. Kiedy tam przybyliśmy, właśnie dobiegał końca pogrzeb. Gdy zniknęła ostatnia osoba konduktu żałobnego, rozpoczął się wyścig… kangurów, których były tam całe stada, po pozostawione kwiaty. Co ciekawe, nikomu nie przeszkadza to „plądrowanie” grobów, a mi umożliwiło obserwację tych zwierząt z bliska. Co jedzą kangury Kangury to roślinożercy, wyspecjalizowani w żywieniu się przede wszystkim trawą i ziołami. Jedzą też liście krzewów, a czasami nawet grzyby. W niewoli jedzą owoce. Mają specyficzny układ zębów, dopasowany do pokarmu roślinnego. Zęby trzonowe kangurów ścierają się wskutek zużycia i są zastępowane przez nowe trzonowce, wyrastające przez całe życie. Układ pokarmowy kangurów wygląda podobnie jak u przeżuwaczy. Czy kangury jedzą mięso? Kangury są ściśle roślinożerne. Ich organizm nie jest przystosowany do trawienia pokarmu pochodzenia zwierzęcego. Dlatego nie są w stanie zjeść mięsa. Mięso kangurów natomiast jest jadalne. Jednak aby je kupić w Australii, trzeba się trochę nachodzić. W ciągłej sprzedaży mają je nieliczne sieci supermarketów. Australijczycy niechętnie po nie sięgają, mimo że jest bardzo zdrowe (zawiera mało tłuszczu). Najwyraźniej nie chcą zjadać swojego „herbowego” zwierzęcia. Jak wyglądają kangury Największym torbaczem, a zarazem jednym z najpiękniejszych spośród kangurów z racji rdzawego futra jest kangur rudy (Macropus rufus). Dorosłe samce są wyraźnie większe od samic, ważą do 90 kg, a wyprostowane mogą mieć nawet 2 m wzrostu. „Rudzielce” zamieszkują wyjątkowo niegościnne środowisko: suche tereny we wnętrzu kontynentu. Potrafią długo wytrzymać bez wody, czerpiąc wilgoć ze zjadanych roślin. W poszukiwaniu wodopojów przemierzają wiele kilometrów – rekordowy dystans wyniósł 216 km. W sąsiadującym z Pustynią Strzeleckiego Parku Narodowym Sturta, który jest wręcz królestwem kangura rudego, korzystają one z licznych sztucznych zbiorników dla bydła. W parku znajduje się tzw. Dog Fence – jeden ze słynnych australijskich płotów wybudowanych dla ochrony krów przed dingo i psami. Ogrodzenie ma wysokość do półtora metra, nie stanowi więc poważnej przeszkody dla kangurów. Wystarczy jeden skok i mają zapewniony dostęp do wody i spokój od drapieżników. Kangur rudy jest bardzo wrażliwy na zmiany środowiska. Gdy pożywienia i wody nie brakuje, jego liczebność gwałtownie rośnie, ale w latach bezdeszczowych drastycznie spada. Tylko w czasie suszy w 1982 r. w Parku Narodowym Kinchega populacja tych zwierząt zmniejszyła się o połowę. Jak poruszają się kangury? Mimo że kangury żyją na terenach, w których jest niewiele wody, świetnie pływają, poruszając wszystkimi kończynami niezależnie od siebie. Ciekawy przypadek zanotowano w grudniu 2007 r. niedaleko miasta Torquay w stanie Wiktoria. Kangur szary (nieco mniejszy od rudego i zamieszkujący południe Australii) pokonał wydmę, następnie plażę i wskoczył do wody. Około 100 m od brzegu zaatakował go rekin. Z obserwacji wynika, że kangury regularnie przemieszczają się między wyspami (np. między Deal i Erith w stanie Wiktoria) oraz między wyspami i stałym lądem. Kangury nie potrafią normalnie chodzić, za to skoczkami są doskonałymi. Jednym susem pokonają 8 m w dal i 3 m wzwyż. Podczas skoku długi na ok. 1,2 m ogon pomaga im utrzymać równowagę. W czasie stania służy za podporę. Podczas żerowania stanowi „piątą nogę” – zwierzę podpiera się ogonem i przednimi łapami, by w tym czasie przesunąć do przodu tylne kończyny. Warto wiedzieć, że skaczące z pełną prędkością kangury zużywają mniej energii niż inne zwierzęta podobnej wielkości poruszające się normalnie. Rekord prędkości wynosi 64 km/godz. i należy do kangura olbrzymiego (Macropus giganteus), który jest jednak mniejszy od rudego. Żyje na wschodzie kontynentu, w bardziej wilgotnym środowisku niż rudy, i jest od niego częściej widywany. Kangur – rozmnażanie Najpopularniejszą dyscypliną wśród kangurów jest kickboxing, uprawiany podczas rywalizacji o samice. Pojedynki wyglądają komicznie, choć przegrani czasem odchodzą mocno poturbowani. Zwycięzca musi jednak dostosować swoje zapędy do pory roku i dostępności pożywienia. W sprzyjających warunkach samice stają się maszynkami do rozrodu – jeden maluch biega już swobodnie, drugi nie opuszcza torby, a trzeci macicy. Ciąża trwa ok. 35 dni, a dzień lub dwa po urodzeniu kangurzyca może zajść w kolejną. Pikanterii temu zjawisku dodaje fakt, że samica ma dwie pochwy i dwie macice. Sam poród jest wysiłkiem dla kangurzątka, które ma rozmiar fasoli i samo musi pokonać długą drogę do torby. Tam przyczepia się do sutka i pozostaje tak przez kilka miesięcy. Samica produkuje mleko o różnych składach – inne dla maleństwa w torbie, inne dla malucha, który tylko czasem do niej zagląda. Kiedy susza się przedłuża, może ona wstrzymać rozwój embrionu do momentu, aż pożywienia będzie pod dostatkiem. Wypadki z udziałem kangurów O zmierzchu i w nocy kangury wychodzą na żer i często padają ofiarą wypadków samochodowych. W Australii tego typu incydenty nie stanowią już sensacji. Kiedyś wracająca z weekendu rodzina potrąciła kangura tak nieszczęśliwie, że ten zbił przednią szybę i wpadł na tylne siedzenie, gdzie siedziały dzieci. Miotając się tam i boksując na oślep, mocno je poturbował – maluchy trafiły do szpitala. Znane są przypadki, gdy po śmierci kangurzycy maluchami zaopiekowały się psy. W 2008 r. w pobliżu Bells Beach na południowym wybrzeżu Australii wyżeł uratował 4-miesięczne kangurzątko. Jego matka zginęła potrącona przez samochód, maleństwo pozostało jednak żywe w torbie. Pies ostrożnie ujął znajdę za kark i zaniósł swojej właścicielce. Kangurek trafił do Jirrahlinga Wildlife Sanctuary. Kangur jako szkodnik? W końcu XIX w. w niektórych miejscach Australii trąbiono na alarm, że kangury znajdują się na wymarciu. Z kolei w latach 40. i 50. ubiegłego wieku uznano je za szkodniki i zastępy wynajętych przez rząd myśliwych tępiły je na równi z królikami. Skutek był taki, że kiedy w 1964 r. tworzono rezerwat Tidbinbilla niedaleko Canberry, dopiero po trzech miesiącach zauważono pierwszego kangura. Dziś trwa „eksplozja demograficzna”. Na kilometrze kwadratowym australijskiej ziemi żyje średnio ponad 360 kangurów szarych. Farmerzy znów uważają je za szkodniki. Od lat odbywa się masowy odstrzał (do 7 mln rocznie) czterech podstawowych gatunków: kangura rudego, szarego, olbrzymiego i antylopiego (Macropus antilopinus). Ten ostatni zamieszkuje lasy eukaliptusowe na północy Australii. Kangury ostrzegają się nawzajem przed niebezpieczeństwem tupaniem słyszalnym ze sporej odległości. Grupa naukowców w Australii pracuje nad urządzeniami, które będą emitować takie tupanie. Mają one być instalowane w pobliżu farm hodowlanych i pól uprawnych, gdzie kangury są, delikatnie mówiąc, bardzo niemile widziane. Kangur – ciekawostki Gdzie je oglądać? Kangury w Australii są wszędzie, nawet w parkach dużych miast. Miejsca gwarantujące spotkanie z większym stadem dzikich kangurów: Sydney: plaże Pebbly lub Depot, obok Parku Narodowego Murramarang na wschodnim wybrzeżu Australii (4 godz. jazdy). Melbourne: miejscowość Anglesea, niedaleko od Geelong, (ok. 1,5 godz. jazdy). Adelajda: Wyspa Kangura (ok. 2 godz. jazdy + prom 60 min). Brisbane: Wacol, Wolston House (30 min jazdy). W Polsce kangury żyją w wielu ogrodach zoologicznych, są też hodowane. W obsłudze przypominają królika: lubią trawę i siano, nie gardzą też chlebem i marchewką. Ciekawostki o kangurachKangury ciekawostki - czy wiesz, że te zwierzęta są w stanie skakać na odległość 13 metrów? Dowiedz się jak szybko się poruszają, gdzie żyją i co jedzą żyją kangury?Na wolności żyją głównie w Australii, Tasmanii, Nowej Gwinei, Nowej Zelandii i okolicznych wyspach. Zamieszkują głównie trawiaste równiny, zarośla i rzadkie lasy. Większość z nich woli przebywać na otwartych jedzą kangury?Kangury spożywają głównie trawy, liście oraz kory szybko się poruszają?Jako jedyne zwierzęta na świecie przemieszczają się za pomocą skakania. Komfortowo poruszają się z prędkością 20-25 km/h. Na krótkich dystansach potrafią rozpędzić się do zawrotnej prędkości 70 km/h. Są w stanie pokonać trasę o długości 2 kilometrów z ciągłą prędkością 40 km/ długo żyją kangury?To zależy od gatunku. Średnio na wolności kangury żyją od 6 do 8 lat. W niewoli ten czas wydłuża się prawie dwukrotnie. Rekordzista dożył 20 ciekawostki1. Jak już wcześniej wspomniałem kangury żyją głównie w Australii. Ten kontynent zamieszkuje blisko 25 milionów osób. W 2017 roku populacja kangurów przekroczyła prawie 50 milionów, czyli jest ich blisko dwa razy więcej od ludzi. Aby kontrolować populację tych zwierząt, władze Australii zachęcają mieszkańców do jedzenia większej ilości mięsa Zwierzęta te nie są w stanie poruszać się do tyłu. Między innymi z tego powodu stały się symbolem Australii - idzie tylko do Kangury czują się dobrze na lądzie, jak i we wodzie. Przeskakując wykorzystują dwie tylne łapy i ogon. Gdy pływają używają każdej łapy z Największymi torbaczami świata są kangury czerwone. Dorosłe osobniki mierzą nawet 2 metry wysokości i ważą około 90 Młode załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne w torbie matki. Samica czyści ją przy pomocy łap oraz Kończyny tych zwierząt poruszają się zależnie, z tego powodu nie są w stanie Kangury mogą wydawać się sympatyczne, jednak w rzeczywistości są to okrutne łobuzy. W latach 2000 - 2010 przyczyniły się do śmierci 18 Australijczyków. Dla porównania w tym samym okresie rekiny zabiły 16 osób na całym Samce rywalizując o partnerkę uprawiają Jako że ich mięso jest jadalne, dość często są obiektem polowań. Oprócz mięsa, które charakteryzuje się dużą zawartością biała i jedynie 2% tłuszczu, z kangura pozyskuje się także futro. Często padają także ofiarą wypadków Podczas jednego skoku są w stanie pokonać nawet 13 metrów. Unoszą się przy tym nawet na 3 metry Uaktywniają się nocą, tylko nieliczne osobniki jedzą w ciągu o kangurach1. Samice posiadają trzy waginy. Dwie z nich przeznaczone są do celów kopulacyjnych, trzecia do rodzenia Nowo narodzony kangur jest wielkości fasoli. Jego waga nie przekracza 1 grama, zaś długość ciała wynosi zaledwie 2 centymetry. W torbie swojej matki pozostaje przez okres od 12 do 12 miesięcy. Po raz pierwszy opuszcza torbę po upływie 3-4 miesięcy. Wówczas poznaje otoczenie i zaczyna podgryzać W większości przypadków kangury są Kangur rudy jest narodowym zwierzęciem Zwierzęta te nie są w stanie skoczyć, do momentu gdy jego ogon dotyka Ogony u tych zwierząt działają jak trzecia Samce prężą swoje muskuły, aby zaimponować przyszłej Chłodzą się poprzez lizanie Samica wydaje na świat młode po około ciekawych faktów o zwierzętach W Dreamworld Oczywiście mam na myśli moje dzieci w Australii. O innych dzieciach będzie może innym razem, jako, że nie czuję się jeszcze wystarczająco kompetentna, aby pisać o australiskich młodych ludziach. Póki co, będzie o moich potworkach w Australii: Janku, Nathanie i Elenie. Jednym z głównych powodów dla których wyjechaliśmy do Australii było moje przeświadczenie, że w tym kraju łatwiejsze jest wychowanie dzieci. Męcząc się dosłownie zamknięta w domu z trójka dzieci, marzyłam o australijskiej pogodzie, która sprawi, że życie z dziećmi zamieni się w nieustające wakacje. Chciałam przypomnieć, że nie mieszkaliśmy wcześniej w Polsce. Dzieciaki moje urodziłam i wychowywałam przez sześć lat w Irlandii. A Irlandia to, cóż, piękny mały kraj z jedną podstawową wadą, rzutującą ogromnie na jakość życia: brak lata. Pełnią szczęścia było dwadzieścia stopni i słońce. Nie zdaża się to jednak często... Jak więc mają się moje marzenia o łatwiejszym wychowaniu dzieci, z rzeczywistościa? Po pięciu miesiącach w Australii, gdy na zewnatrz i wewnątrz domu króluje zima, z pełną szczerością przyznaję, że się nie myliłam! Życie dzieci tutaj wydaje się łatwiejsze i przyjemniejsze! Oto dowody: Brisbane cieszy się piękną pogodą przez cały rok. Potrafi być też chłodno, to znaczy dziewietnaście stopni, ale taki spadek temperatury oczywiście nie przeszkadza w spędzaniu większości naszego czasu na powietrzu. Mamy tu ogromną ilość wspaniałych placów zabaw, często z wodnymi atrakcjami. Dodatkowo piękne parki, w naszych okolicach z widokiem na ocean. Każdy weekend spędzamy poza domem, albo w górach, albo w lasach, parkach, na licznych festiwalach i imrezach, parkach rozrywki, zoo, odkrytych basenach i oczywiście jednych z najlepszych na świecie plażach, kąpiąc się w ciepłym oceanie. Nie kłamiąc, odkąd przyjechaliśmy do Australii, tylko jeden weekend musieliśmy spędzić cały w domu ze względu na pogodę. Plac zabaw z widokiem na ocean Dzięki pogodzie dzieciaki noszą mało ubrań, co cieszy również mnie. Z dreszczem przypominam sobie ubieranie całej trójki we wszystkie te szaliki, czapki, bluzy, rękawiczki, grube kurtki. Poranki zimą mogą być dosyć chłodne, wystarczy jednak założona na krótki rękawek bluza, albo sweter. I co za tym idzie, nasze poranki przed szkołą są dużo spokojniejsze, bez nerwów, że Nathan dopiero zakłada buty, gdy cała reszta stoi w drzwiach spocona pod kilkoma warstwami ubrań. Na plazy W basenie Nasze życie poza szkołą i poza pracą faktycznie przypomina to co w Europie nazywałam wakacjami. Kąpiele w oceanie, opalanie się przy basenie, pikniki na trawie, całe dnie spędzone w parkach tematycznych, te rzeczy znałam tylko z wakacji. Tutaj mamy to cały rok. A dzieciaki, dotlenione, z licznymi atrakcjami, faktycznie są łatwiejsze do opanowania. Nigdy od nich nie usłyszałam, że w Irlandii, albo Anglii było fajniej. Za to często pytają: „Gdzie dzisiaj jedziemy?”. A ja, mając niezliczoną ilość opcji, zawsze wiem co im odpowiedzieć. Nawet mąż mój, wcześniej marudzący, że po tygodniu w pracy chętnie spędziłby weekend w domu, przestał w Australii narzekać na moją skłonność zapychania wolnych dni atrakcjami. A ja też częściej sama proponuję zostanie w domu. Basen, słońce, możliwość jedzenia na powietrzu i jeszcze plac zabaw dla dzieci pod nosem. Jakże to wszystko inne i lepsze od naszej codzienności na wyspach. Zoo W lesie Szkoły też znacznie różnią się od tych europejskich. Klasy rozsiane są w osobnych budynkach na dużej przestrzeni. Uczniowie jedzą lunch na zewnątrz. W szkole moich chłopaków są cztery place zabaw, kilka boisk, na których dzieci spędzają przerwy. Dodatkowo jeszcze wychowanie fizyczne również odbywa się na powietrzu. Z maluszkami też jest łatwiej. Mamy tu liczne grupy mam, gdzie te najmniejsze dzieci też mogą pobawić się z rówieśnikami i nawet nauczyć się piosenek i rymowanek na wspaniale tu prowadzonych zajęciach w bibliotekach. Życie naszych dzieci w Australii jest łatwiejsze i weselsze, a co za tym idzie, dla nas piękniejsze i szczęśliwsze. Czego więcej chcieć od życia? Wyjazd do Australii to marzenie większości młodych ludzi. A praca tam i zarabianie dolarów to wręcz sen i coś co wydaje się być czymś nieosiągalnym dla większości z nas. Czy rzeczywiście życie w Australii to bajka? Przedstawiam Wam moją koleżankę Olę, która postanowiła wziąć sprawy swoje ręce i zrealizować marzenie o przeprowadzce do Australii! Ola jest również bohaterką książki "Dziewięć marzeń"(Tutaj możesz pobrać pierwszy rozdział mojej książki - ZA DARMO) , w której dokładnie opisane są nasze realia szukania pracy, zarabiania i życia w Australii. Skąd pomysł na Australię? Wszystko się zaczęło od decyzji wyjazdu na Filipiny. Moje życie było na zakręcie i potrzebowałam obrać inny kierunek, dokonać zmiany, zrobić coś totalnie innego niż do tej pory. Zdecydowałam się wówczas na dwu miesięczny wyjazd na kurs języka angielskiego na Filipiny. To był cudowny czas spędzony dokładnie tak jak chciałam. Jednak po powrocie do kraju czułam niedosyt. Chciałam dalej spełniać swoje marzenia, robić to, co do tej pory wydawało mi się niemożliwe i nieosiągalne. Wpadłam na pomysł wyjazdu do Australii, nie wiedząc nawet jeszcze, na jakich zasadach przyznawana jest wiza, co będę tam robić i na jak długo pojadę. Wiedziałam, że chcę pomieszkać na końcu świata i spędzić zimę w ciepłym miejscu. Był to tak bardzo szalony pomysł, że wiedziałam, że chcę go zrealizować. Poza tym Australia to było moje marzenie od zawsze! Nie bałaś się jechać sama na koniec świata? Oczywiście, że się bałam, mimo iż miałam za sobą samotny wyjazd na Filipiny. Jednak ten wyjazd był inny pod każdym względem. Filipiny to były wakacje, raj, plaża, spokój i odpoczynek. W Australii czekało mnie znalezienie pracy, mieszkania, poznanie nowych ludzi, zbudowanie (nawet, jeśli na kilka miesięcy) swojego życia tu, w Sydney. Najgorsze były ostatnie tygodnie przed wylotem, mnóstwo spraw do załatwienia, stres, pojawiające się w głowie pytanie „czy Ty na pewno chcesz to zrobić?” a z drugiej strony oczekiwania ze strony znajomych i rodziny. Na tyle mnie to w pewnym momencie obciążyło, że zastanawiałam się czy nie zrezygnować z wyjazdu. To w tamtym momencie dostałam od mojej przyjaciółki obrazek z napisem „nic nie musisz!”, pozornie prosty i oczywisty a jednak przypomniał mi że ten wyjazd jest dla mnie i ja nic nie muszę! Jak wyglądały Twoje początki w Sydney? Miałam to szczęście, że na samym początku mogłam liczyć na wsparcie rodziny mojej koleżanki z liceum. Wyjaśnili mi, jak działa komunikacja miejska, pomogli wybrać sieć komórkową, założyć konto w banku i inne pozornie proste rzeczy, a jednak sprawiające niekiedy sporo problemów osobom, które wyjeżdżają za granicę na trochę dłużej niż wakacje. Pomimo tej pomocy początki były bardzo trudne, czułam się samotna i zagubiona, trochę jak małe dziecko, to wszystko potęgowało tęsknotę i chęć powrotu do Polski już kilka dni po przylocie do Australii. Po około miesiącu można powiedzieć, że stanęłam na nogi - wynajęłam mieszkanie, a raczej miejsce w mieszkaniu, ponieważ dzieliłam je z pięcioma innymi osobami, miałam już pracę i pierwszych znajomych. Łatwo znaleźć tu pracę? Jakie są Twoje doświadczenia ciężko dostać wizę pracowniczą? Przyjechałam do Australii na wizie Work & Holiday, która nie jest typową wizą pracowniczą. Ten rodzaj wizy pozwala mi pracować full time, ale nie dłużej niż przez 6 miesięcy u jednego pracodawcy. To jest bardzo duże ograniczenie przy szukaniu pracy. Pracodawcy niechętnie zatrudniają osoby, z którymi wiedzą, że za pół roku muszą się pożegnać i rozpocząć proces rekrutacyjny od nowa. Poza tym tutaj bardzo ważne jest posiadanie doświadczenia na rynku australijskim, niestety nie ufają doświadczeniu, które nabyliśmy w Polsce, czy w innym kraju. Pierwszą pracą jaką podjęłam w Sydney była praca asystentki w agencji rekrutacyjnej (umowa na zastępstwo), którą później zamieniłam na pracę lotnisku. W obu przypadkach w szukaniu pracy pomogli mi znajomi. Mówiąc „pomogli” nie mam na myśli „załatwili” mi pracę a zarekomendowali u swojego przełożonego. W Australii zaraz po doświadczeniu liczą się referencje od osób nas polecających, poprzedniego pracodawcy czy innego pracownika. Zarekomendowanie osoby do pracy jest tutaj bardzo poważnie traktowane i nikt nie poleci swojemu przełożonemu osoby, jeśli nie jest pewny jej umiejętności i doświadczenia. Czy jest łatwo znaleźć prace? Tak i nie. Na pewno trzeba być bardzo cierpliwym, upartym i szybko reagować na ogłoszenia pojawiające się w Internecie. Tutaj jest prawdziwa dżungla i trzeba walczyć o przetrwanie. Takich osób jak ja szukających pracę jest tysiące i codziennie przybywają nowi. Ja również zgłosiłam się do kilku agencji rekrutacyjnych. Większość osób, które tutaj poznałam pracuje w fabrykach, restauracjach czy sprząta. Taki los osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z Australią. Moi znajomi zapewniają mnie jednak, że najtrudniejsze są pierwsze 2 lata, później mając już tutejsze doświadczenie łatwiej jest piąć się po szczeblach kariery. >>> Przeczytaj też o tym jak znaleźć pracę w Australii Jeśli ktoś chciałby przylecieć do Australii i szukać tu pracy na stałe, to moim zdaniem musi: 1. Przed przyjazdem przejść proces aplikacyjny o przyznanie wizy pracowniczej, 2. Znać język angielki przynajmniej na poziomie komunikacyjnym, 3. Być upartym i nie poddawać się, Co dopisałabyś do tej listy? Dużo szczęścia żeby otrzymać wizę pracowniczą. Jest to bardzo trudny proces. Po pierwsze rodzajów wiz jest bardzo dużo, po drugie wymagania są czasami niemożliwe do spełnienia no i trzeba niemało zapłacić za proces wizowy. (o rodzajach wiz i wymaganiach możesz przeczytać tutaj). Kolejną kwestią są oszczędności. Australia jest naprawdę droga i pieniądze szybko znikają. Pracę możesz znaleźć następnego dnia po przylocie, albo borykać się z poszukiwaniami przez kilka tygodni czy miesięcy. Stereotyp życia w Australii mówi, że życie jest tu łatwe, proste i przyjemne. Co o tym myślisz? Przyjeżdżając tutaj, miałam w głowie obraz życia łatwego i przyjemnego. Słońce, plaża, mnóstwo znajomych... A później poznałam rzeczywistość... Moim zdaniem Australia ma świetny PR na świecie! Nawet wśród moich znajomych panuje przekonanie, że mieszkając tutaj leżę codziennie na plaży, pracuję parę godzin dziennie i mam mnóstwo dolarów! Tymczasem życie w Australii wygląda bardzo podobnie do życia w innych krajach, również w Polsce. Tutaj też trzeba pracować 8h dziennie albo dłużej. Po pracy zwykle jest mało czasu na plażowanie, poza tym na plażę trzeba dojechać (zwykle zajmuje to około godziny w jedną stronę, nie zawsze są na to czas i siły). Na pewno istotne jest tutaj to, że bez względu na to, jaką pracę wykonujesz jest ona ważna, potrzebna i doceniana przez innych. Generalnie ludzie tutaj są dla siebie bardzo mili, życzliwi i pomocni. >>> O jedzeniu w Australii możesz przeczytać TUTAJ Słyszałam takie powiedzenie, że Australia jest bardzo droga, ale jak już znajdziesz tu pracę to stać Cię na wszystko. Zgadzacie się z tym? Może nie na wszystko, ale na bardzo dużo :) Zarabiając nawet najniższą stawkę godzinową wiele dóbr określanych w Polsce jako te z wyższej półki tutaj stają się dostępne i można je kupić bez zbędnych wyrzeczeń. Życie w Australii uczy szacunku do pieniędzy i rozważnego ich wydawania. Wbrew pozorom nie jest łatwo zarobić na utrzymanie, dlatego wszyscy "liczą dolary" i uczą nowo przyjezdnych świadomego robienia zakupów. W sytuacji, gdy widzę sukienkę za $100 i wiem, że mogę sobie na nią pozwolić, za chwilę przychodzi myśl - przecież za tę kwotę mogę kupić jedzenie na tydzień lub dłużej. Życie w Australii. Jak wygląda Twój czas po pracy? Sydney oferuje dużo atrakcji? Sydney jest niesamowite! Pokochałam to miasto za ten wybór atrakcji i możliwości spędzania czasu. Plaże, parki, restauracje z kuchniami z całego świata, kluby, BBQ ze znajomymi. Tutaj znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz, a nawet więcej! Dużo masz znajomych Polaków w Sydney? Poznałam wielu Polaków w Sydney i muszę przyznać, że trafiłam na cudownych ludzi! Życzliwych, przyjaznych, ciekawych innych ludzi. Większość tych osób mieszka tutaj od kilku lat, mają już stałe prace, rodziny, domy na kredyt, czyli „normalne” życie :) część osób jest tak jak ja na wizie Work & Holiday lub studenckiej, więc dzielimy się naszymi doświadczeniami i pomagamy sobie, jeżeli jest taka potrzeba. Czego najbardziej Ci tu brakuje? Zdecydowanie rodziny i polskiego jedzenia! Z powodu różnicy czasu nie mogę swobodnie zadzwonić do bliskich, zawsze muszę się zastanowić, która teraz jest godzina w Polsce i niestety zazwyczaj tam jest środek nocy. Pobyt w Australii to Twój pomysł na życie czy plan na dorobienie się i powrót do kraju? Jakie masz plany? Australia to dla mnie przerwa i odpoczynek od życia w ojczyźnie, czas na przemyślenia i nauczenia się czegoś o sobie. Dodatkowo to także doświadczenie przez chwilę innego życia i co ważne spędzenie zimy w ciepłym kraju! Jak z perspektywy czasu oceniasz przyjazd do Australii? Gdybyś miała możliwość wrócić się w czasie zrobiliby wszystko tak samo? To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu! Poza tym zawsze staram się niczego nie żałować. Czego nauczył Cię pobyt w Australii? Na pewno nauczyłam się doceniać pracę i to, co robię. W Australii wszyscy wiedzą, że nieważne, jaka pracę wykonujesz, ważne żeby ją mieć. Dzięki temu każdy zawód jest szanowany i doceniany. Czy sprzątasz, czy pracujesz w restauracji, biurze lub w fabryce, wszyscy i tak później spotykamy się w pubie i pijemy piwo jak równy z równym :) Tutaj praca nie wyznacza twojego statusu społecznego, liczy się przede wszystkim, jakim jesteś człowiekiem. Poza tym zmieniłam trochę podejście do życia... złapałam więcej luzu. Wiem, że jedyną rzeczą oznaczającą koniec świata jest koniec świata, a problemy to sytuacje do rozwiązania, więc no worries :) Chcesz poczytać więcej o Australii? Zajrzyj tutaj: 10 faktów o Sydney, o których nie przeczytasz w przewodniku!, przytulenie koali w Australii Jak wygląda szukanie pracy w Sydney na wizie turystycznej? Szczerze o szukaniu pracy, zarabianiu i życiu przeczytasz w rozdziale poświęconym Australii w książce "Dziewięć marzeń" >>> A co powiesz na przeprowadzkę do Dubaju? Tutaj przeczytasz jak wygląda życie i praca w Dubaju Więcej zdjęć z Australii? Dołącz do mnie na instagramie: ----------------- Podoba Ci się ten wpis? Polub fanpage na facebooku, konto na instagramie. A jeśli wolisz filmiki to zapraszam na mój profil na YouTube. Na YouTubie jest już również moje wystąpienie na TEDx, podczas opowiadam o podróży dookoła świata i odpowiadam na pytanie jak się spełnia marzenia?

jak żyją dzieci w australii